środa, 26 stycznia 2011

Niemieckie talerze latające - niebezpieczny mit

Na początku lat pięćdziesiątych w krajach Europy rosła napływająca ze Stanów Zjednoczonych fala sensacyjnych doniesień na temat UFO. Giuseppe Belluzzo, włoski ekspert od turbin, a zarazem przedwojenny poseł do faszystowskiego parlamentu oraz minister gospodarki doszedł do wniosku, że zna przyczynę owych zagadkowych zjawisk. W wywiadzie udzielonym jednej z gazet stwierdził, że raporty na temat UFO mogą dotyczyć zaawansowanych technicznie wojskowych prototypów dysków, opartych być może na jego własnych pomysłach, pochodzących jeszcze z 1942 roku. Od tego czasu doniesienia na temat niemieckiego UFO zaczęły żyć własnym życiem i zyskały niezasłużony status faktów.


Temat niemieckich badań nad kolistymi aparatami latającymi, zwanymi popularnie V-7, spotyka się w publikacjach z najróżniejszą oceną, począwszy od jego zupełnego ignorowania, poprzez ostrożne uwagi, że być może jest w tym jakiś element prawdy, aż po uznawanie praktycznie wszystkich aspektów tego zagadnienia za autentyczne. Niestety, poza nielicznymi wyjątkami wnioski te nie są w przekonujący sposób udokumentowane i stanowią raczej domniemania lub przypuszczenia ich autorów niż szczegółową i precyzyjną analizę zakończoną obiektywną weryfikacją.
Celowość zweryfikowania informacji o niemieckich dyskach potwierdzają zaś różne fakty, z których najdobitniejszym wydaje się sama liczba promujących je publikacji. Obecnie sięga ona kilkuset opracowań, w tym wiele książek, wydanych na całym świecie. Dodając do tego imponujący „wkład” autorów różnych internetowych witryn, publikacje poświęcone niemieckim dyskom można śmiało liczyć w tysiącach. Ignorowanie takiej obfitości materiałów i udawanie, że problemu V-7 nie ma dawno przestało być zatem uzasadnione i rozsądne. Sięgając wstecz stwierdzamy, że w coraz starszych opracowaniach o niemieckich dyskach sygnalizowany w nich stopień technicznego zaawansowania owych konstrukcji zaczyna niespodziewanie maleć, zupełnie tak, jak gdyby ktoś wypuszczał powietrze z nadmuchiwanego przez lata balonu. Powyższa cecha jest zarazem pierwszą istotną wskazówką, że w przypadku rewelacji o niemieckich dyskach mamy do czynienia z rozwijającym się od dziesięcioleci mitem. O tym zaś, że wskazówka ta jest prawidłowa, można się przekonać, docierając do najwcześniejszych artykułów poruszających ten problem, a przypadających na lata 1950–1953. To właśnie w tych publikacjach formowały się podstawy mitu o niemieckich dyskach.

Narodziny i 
rozwój mitu o niemieckich dyskach

Aby udowodnić, że cała historia o V-7 jest niczym więcej, jak tylko mitem, należy dać precyzyjną odpowiedź na cztery podstawowe pytania – gdzie, kiedy i dzięki komu ów mit powstał oraz w jaki sposób „przywędrował” on do czasów współczesnych, rozrastając się po drodze do tak niebotycznych rozmiarów? Nieoczekiwanie rozwiązanie powyższej łamigłówki wyjaśnia równocześnie zagadkowość przewodniego wątku większości publikacji o V-7, jaki stanowi informacja dotycząca czterech postaci – Giuseppe Belluzzo, Rudolfa Schrievera, Richarda Miethego oraz Habermohla – uznawanych powszechnie za głównych budowniczych niemieckich dysków.


Kiedy zatem i gdzie zrodził się ten najbardziej zagmatwany mit o niemieckiej Wunderwaffe?

Był rok 1950. We Włoszech, podobnie jak w wielu innych europejskich krajach, w prasie rosła napływająca ze Stanów Zjednoczonych fala sensacyjnych doniesień na temat UFO. Giuseppe Belluzzo, włoski ekspert od turbin, a zarazem przedwojenny poseł do faszystowskiego parlamentu oraz minister gospodarki z lat 1925–1928, doszedł do wniosku, że zna przyczynę owych zagadkowych zjawisk. W wywiadzie udzielonym dla sobotnio-niedzielnego wydania gazety „Il Giornale d’Italia” (z 25 marca 1950 roku) Belluzzo stwierdził, że raporty na temat UFO mogą dotyczyć zaawansowanych technicznie wojskowych prototypów dysków, opartych być może na jego własnych pomysłach, pochodzących jeszcze z 1942 roku. Aby hipotezę tę uwiarygodnić, Belluzzo przedstawił ogólną charakterystykę zasady działania swojego
projektu, który – jak podkreślił – nie wyszedł nigdy poza etap szkiców i wstępnych obliczeń[1]. W twierdzeniach Belluzzo nie było więc mowy o żadnym opracowanym i oblatanym w trakcie II wojny światowej prototypie. W swoim wywiadzie Belluzzo nie wspominał również o tak popularnych obecnie i kojarzonych z V-7 konstruktorach, jak Richard Miethe, Rudolf Schriever czy Habermohl. W odniesieniu do swojego projektu ani razu nie użył też nazwy V-7. Czymkolwiek zatem było oświadczenie Giuseppe Belluzzo, nie było ono nigdy świadectwem udziału w budowie jakiegokolwiek prototypu dysku, a tym samym dowodem powstania V-7.

W ciągu kilku kolejnych dni opowiedziana przez Belluzzo historiapowtórzona została przez szereg czołowych włoskich dzienników. Dotarła ona również do Niemiec. 30 marca 1950 roku, czyli zaledwie 6 dni po ukazaniu się w „Il Giornale d’Italia” pierwszego wywiadu z włoskim inżynierem, niemieckie czasopismo „Der Spiegel” opublikowało artykuł, którego trzon stanowił wywiad z drugim, po Giuseppe Belluzzo, rzekomym twórcą V-7 – Rudolfem Schrieverem. Analogicznie jak w przypadku informacji podanych przez Belluzzo, również w twierdzeniach Schrievera trudno doszukać się jakiegokolwiek potwierdzenia współczesnej wersji mitu o V-7.
Rewelacje Schrievera sprowadzały się do przedstawienia niczym nie udokumentowanej historii, jak to pracując w 1942 roku w miejscowości Eger[2], wpadł na pomysł budowy wirnikopłatu o kolistym kształcie. Pomysł ten, jak twierdził Schriever, narodził się podczas oglądania grupki dzieci, rzucających do siebie kółkiem do gry we frisbee! Jest to zatem wersja cokolwiek inna niż choćby ta przedstawiona w książce Gary’ego Hylanda Zaginione tajemnice technologii III Rzeszy, w której można przeczytać, że Schriever doszedł do swoich idei: studiując pionierskie osiągnięcia niemieckich konstruktorów śmigłowców, takich jak profesor Focke[3]. Najciekawsza i zarazem najważniejsza jest jednak inna informacja, podana przez Schrievera. Otóż nad swoim szkicami latającego dysku miał on pracował aż do 15 kwietnia 1945 roku. Wtedy to z gotowymi już rysunkami dysku postanowił zapoznać RLM (Reichsluftministerium – Ministerstwo Lotnictwa Rzeszy). Jak podkreśla Schriever, do prezentacji jednak nie doszło ze względu na koniec wojny. W kontekście powyższej informacji, autoryzowanej przez samego Schrievera, dość zabawnie brzmią roszczenia współczesnych autorów, podających jakoby 14 lutego 1945 roku, a więc na dwa miesiące przed zakończeniem szkiców swojego dysku, Schriever wraz z Habermohlem odbyli lot testowy gotowym prototypem, osiągając w dodatku prędkość około 2000 km/h!

Powracając do informacji podanych przez samego Schrievera, analogicznie jak w przypadku Belluzzo, można w nich zauważyć brak wzmianek o kilku dodatkowych szczegółach, tak charakterystycznych dla późniejszych publikacji o V-7. Przede wszystkim Schriever ani słowem nie wspomina o swoich rzekomych współpracownikach – Miethem i Habermohlu. Nie twierdzi on także, jakoby miał coś wspólnego z Włochem Giuseppe Belluzzo. Z ust Schrievera nie pada również żadna wzmianka o samym V-7! Jedyne, co potwierdza Schriever, to fakt, że już po wojnie w domku letniskowym swojego teścia zorganizował sobie warsztat konstrukcyjny, do którego rzekomo włamano się 4 sierpnia 1948 roku; miały wtedy zginąć plany oraz jedyny model jego dysku[4].

Zamieszczony 30 marca 1950 roku w „Der Spiegel” wywiad ze Schrieverem jednoznacznie dowodzi więc, że nie było żadnych tajnych dysków opracowanych przy jego udziale ani – tym bardziej – przez niego oblatanych.


Trzeci etap tworzenia fundamentu pod przyszły mit o V-7 rozpoczął się we Francji nieco ponad dwa lata po publikacjach w „Il Giornale d’Italia” oraz „Der Spiegel”. Tym razem w głównej roli wystąpił francuski dziennik „France Soir”, na którego łamach 7 czerwca 1952 roku pojawił się wywiad z Richardem Miethe – trzecim domniemanym budowniczym niemieckich dysków. Miethe został w nim przedstawiony jako „były pułkownik” i zarazem doktoryzowany, niemiecki inżynier lotniczy[5]. Podobnie jak w przypadku twierdzeń Belluzzo i Schrievera, także to, o czym opowiedział Miethe, pozostaje poza wszelkim zasięgiem weryfikacji. Jest to o tyle istotne, że jego roszczenia były już znacznie bardziej rozbudowane.
Przede wszystkim Miethe nie tylko twierdził, jakoby brał udział w budowie prototypu jakiegoś latającego dysku, ale w dodatku przypisywał sobie nadzorowanie związanych z nim prac. Dla rewizji całego mitu o V-7 wywiad z Richardem Miethe jest ważny z jeszcze kilku innych względów. Stanowi on z pewnością pierwsze (znane autorowi) źródło, w którym pojawia się nagminnie stosowana w literaturze nazwa – V-7. Drugim ważnym szczegółem podanym przez Miethego jest „sprecyzowanie” lokalizacji całego programu m.in. na Wrocław. Bezwzględnie najważniejszym faktem, o jakim wspomina, jest stwierdzenie, że V-7 został zbudowany. Niemniej jednak Miethe nie napomyka ani słowem, że prototyp odbył jakiś lot testowy. W jego świadectwie nie pojawia się również kilka innych informacji, jakże charakterystycznych dla dzisiejszych opowieści o V-7. Wspomniani współpracownicy, wespół z którymi Miethe budował rzekomo swoją konstrukcję, pozostają w jego relacji anonimowi. Miethe jest zatem trzecim po Belluzzo i Schrieverze źródłem informacji nie potwierdzającym istnienia tzw. kolektywu: Miethe–Schriever–Habermohl–Belluzzo oraz przeprowadzenia z V-7 próbnych lotów.

Wszystkie powyższe świadectwa zamykają pierwszy etap kształtowania się mitu o niemieckich dyskach, stanowiący zarazem podwaliny pod jego przyszły, główny nurt. Z informacji, które w trzech niezależnych wywiadach podali Giuseppe Belluzzo, Rudolf Schriever oraz Richard Miethe, jeden fakt wynika jasno – żaden z nich nie twierdził, jakoby prototypy dysków były w trakcie II wojny światowej oblatane, a sugestie, że prototyp taki w ogóle był budowany, wyraził jedynie Miethe, nie przedstawiając na to jednak żadnych dowodów! Istotną, wspólną cechą wszystkich tych trzech wywiadów jest kontekst, w jakim były one pisane, a który każdorazowo stanowiła próba logicznego wyjaśnienia coraz liczniejszych i bardziej sensacyjnych prasowych doniesień o UFO. Poczynając od Belluzzo, poprzez wywiad ze Schrieverem, a kończąc na Miethem, każdy z nich wspominał o planach niemieckich dysków w jednym konkretnym celu, jakim było uprawdopodobnienie hipotez o wojskowym pochodzeniu raportów o tzw. latających talerzach i przypisanie ich opracowanym po wojnie konstrukcjom, opartym na ich własnych pomysłach z czasów II wojny światowej.

Pierwszym sygnałem, dowodzącym, w jak błyskawicznym tempie powyższe świadectwa zaczęły ulegać wypaczeniom, są dalsze losy informacji o rzekomym projekcie V-7, podanych przez Miethego na łamach „France Soir”. Po krótkiej izolacji w prasie francuskiej, w której„świadectwo” Miethego powielone zostało przez kilka innych gazet, dotarło ono ostatecznie tam, gdzie cała legenda o niemieckich dyskach się rozpętała, czyli z powrotem do Włoch. Do owej drugiej już włoskiej odsłony rewelacji o V-7 doszło 6 września 1952 roku na łamach 
gazety„Tempo”. Zamieszczony w niej artykuł, napisany przez włoskiego dziennikarza Luigiego Romersę, przedstawiał historię opracowanego przez Miethego V-7 w zgoła nowym świetle. W przeciwieństwie do informacji podanych przez samego Miethego, Luigi Romersa dochodził bowiem do zaskakujących wniosków, jakoby17 kwietnia 1944 roku V-7odbył pierwszy lot testowy nad brzegami Bałtyku. Co mniej wybredny czytelnik gazety „Tempo” mógł dodatkowo znaleźć w niej swoisty tego „dowód” w postaci zdjęć jakichś ciemnych plam na równie niewyraźnym tle[6].

Cała opowieść Kleina to także znakomite studium metodyki, wykorzystywanej przez różnych autorów, próbujących w taki sposób zaprezentować swoje sensacyjne relacje o V-7, aby były one możliwie przekonujące, a przy tym z góry zniechęcały do prób ich zweryfikowania. Bardzo dobrym tego przykładem może być poniższy fragment wywiadu z Kleinem, w którym stwierdza on: W Pradze, na krótko przed wkroczeniem Rosjan, zniszczyliśmy zarówno ten już wypróbowany dysk, jak i (drugi) znajdujący się w budowie, wraz ze wszystkimi konstrukcyjnymi planami. Jednak we Wrocławiu jeden z prototypów Miethego oraz najbliżsi współpracownicy konstruktora wpadli w ręce Rosjan. Po zajęciu Pragi o Habermohlu zaginął wszelki ślad, tak jak i po jego obu współpracownikach.Klein buduje więc swoją relację na trzech, typowych dla wszelkich rewelacji o niemieckiej Wunderwaffe, konspiracyjnych szablonach: opracowania takowych konstrukcji w ramach ściśle tajnych niemieckich programów zbrojeniowych, zniszczenia sprawnych prototypów przez samych Niemców pod koniec wojny oraz/lub przejęcia ich przez Rosjan i wywiezienia do swoich tajnych ośrodków doświadczalnych. Hipotetycznie – żadna z tych informacji nie może być z góry wykluczona. Żadnej z nich nie sposób też zweryfikować.

O ile dzięki artykułom Luigiego Romersyz włoskiego „Tempo” i wywiadowi George Kleina dla „Welt am Sonntag”opowieść o niemieckich dyskach zaczęła dotyczyć opracowanych jakoby i testowanych w locie prototypów, to jej popularność wciąż była znacząco ograniczona, co wynikało głównie z bariery językowej. Wszystkie omówione dotychczas publikacje ukazały się bowiem w językach włoskim, niemieckim i francuskim, dodatkowo – jako skromne artykuły prasy codziennej. Aby rodzący się mit o V-7 mógł zyskać popularność w skali światowej, po pierwsze – musiał trafić na łamy jakiejś 
książki, po drugie – książka ta musiała być anglojęzyczna. Oba te warunki spełnione zostały za sprawąksiążki Rudolfa Lusara, zatytułowanej Die deutschen Waffen und Geheimwaffen des 2. Weltkrieges und ihre Weiterentwicklung (Niemieckie bronie i tajne bronie II wojny światowej oraz ich dalszy rozwój).

Wydana w 1956 roku w Niemczech, a następnie, dzięki swojej popularności, przetłumaczona w 1959 roku na język angielski i opublikowana w Stanach Zjednoczonych oraz Wielkiej Brytanii, książka Lusara zawierała jedynie kilka stron poświęconych niemieckim dyskom. Jednak to właśnie one zagwarantowały problematyce V-7 dwa jakże istotne czynniki – ogólnoświatowy rozgłos oraz separację od wcześniejszych materiałów na ten temat. Lusar powtarzał niemal w całości to, o czym kilka lat wcześniej pisał Georg Klein, dodając też kilka nowych szczegółów, jak choćby ten, że to Schriever i Habermohl pilotowali prototyp dysku, testowanego rzekomo 14 lutego w Pradze[8]. Ponieważ dotyczący V-7 materiał zaprezentowany przez Lusara  nie był poparty ani jednym przypisem określającym jego źródło, książka ta uznana została w wielu późniejszych opracowaniach za pierwszą publikację na temat niemieckiego programu budowy dysków. W efekcie odseparowania zawartych w niej rewelacji o V-7 od informacji podanych przez Belluzzo, Schrievera i Miethego ewentualna weryfikacja historii opisanej przez Lusara stała się niezwykle trudna, a wśród czytelników anglojęzycznych wręcz niemożliwa.
Dalszy rozwój mitu o niemieckich dyskach wymagał już tylko systematycznego powielania Lusarowskich rewelacji w kolejnych publikacjach. Ponieważ towarzyszyły temu standardowe wypaczenia oraz dodawane przez autorów soczyste zmyślenia, historia o V-7 bez większych problemów rozrosła się w ciągu następnych dekad do formy największego powojennego „technologicznego mitu”. Jego uwieńczeniem są zaś najnowsze wątki, mówiące o hitlerowskich prototypach dysków wykorzystujących napęd antygrawitacyjny.

Lekceważenie i wypaczanie historii lotnictwa

Poczynając od lat 60-tych na światło dzienne zaczęły wychodzić coraz to bardziej sensacyjne materiały, dowodzące rzekomej prawdziwości pogłosek o niemieckich dyskach. Z żalem trzeba jednak stwierdzić, że po gruntownej ich weryfikacji jedynym faktem, który publikacje te bezsprzecznie potwierdzały, była zadziwiająco beztroska postawa ich autorów. Znakomitym tego przykładem może być fotografia, jaka ukazał się 14 października 1993 roku w czeskiej gazecie „Expres” w artykule Michala Poláka zatytułowanym Německé UFO pod Medníkem(Niemieckie UFO pod Medníkiem). Ukazywała ona aparat latający w kształcie dysku, stojący w bliżej nieokreślonej hali montażowej. Napis pod fotografią głosił: Zdjęcie tajnej niemieckiej broni, latającego dysku, które było umieszczone na mikrofilmie, a następnie w tajemnicy skopiowane. Kopię tego zdjęcia udało się wykonać również Ekspresowi[9]. Choć opublikowane przez czeski „Expres” zdjęcie nie było fotomontażem i rzeczywiście przedstawiało realny projekt ziemskiego samolotu w kształcie dysku, to daleko mu było do konstrukcji niemieckiej, a tym bardziej opracowanej w okresie II wojny światowej. Widniejący na zdjęciu obiekt można bowiem zidentyfikować jako makietę samolotu o oznaczeniu RC 360, zaprojektowanego przez francuskiego konstruktora René Couzineta we Francji w 1955 roku, czyli ponad dziesięć lat po wojnie.

Podobnych przykładów lekceważenia i wypaczania historii lotnictwa jest niestety w micie o V-7 znacznie więcej. Na zakończenie warto wspomnieć jeszcze jeden taki epizod, związany z dynamicznie rozwijającym się modelarstwem. W 1989 roku na łamach lutowego wydania niemieckiego magazynu „Flugzeug” opublikowany został „raport” przedstawiciela niemieckiego lotnictwa, który w 1943 roku był rzekomo świadkiem próbnych lotów niemieckiego latającego spodka na aerodromie Praga-Kbely. Obserwowany przez niego obiekt miał ponoć średnicę około 5–6 metrów, wysokość niecałych dwóch metrów i składał się z kolistego kadłuba otoczonego również kolistym wirnikiem zakończonym okrągłą piastą. Zgodnie z relacją świadka obiekt ten wykonał kilka niepewnych lotów na dystansie 300 metrów oraz kilkumetrowym pułapie, zakończonych twardym lądowaniem.

Choć informacja podana przez magazyn „Flugzeug” nie została poparta żadnym (możliwym do zweryfikowania) materiałem, hiszpańskiemu historykowi lotnictwa Justo Mirandzie posłużyła ona jako baza do stworzenia „technicznego” opisu całej generacji prototypów niemieckich dysków, opracowywanych ponoć w trakcie II wojny światowej i testowanych na lotnisku Praga-Kbely. Dla uwiarygodnienia historii owych
projektów Miranda przyjął bardzo interesującą metodologię. Po pierwsze, całość swoich hipotez osadził w udokumentowanej historii samolotów o płacie talerzowym, jakie narodziły się przed i w trakcie II wojny światowej. Po drugie, nadał tymże konstrukcjom oznaczenia odpowiadające swoimi normami tym, jakie Niemcy nadawali kolejnym generacjom samolotów wywodzących się z jednej linii projektowej.

Swoje dyski Miranda nazywa więc odpowiednio: BMW „Flügelrad I V1”, BMW „Flügelrad I V2”, BMW „Flügelrad II V1”, BMW „Flügelrad II V2”, BMW „Flügelrad II V3”, BMW „Flügelrad III”[10]. Pomijając szczegółową analizę techniczno-historycznego opisu owych konstrukcji, który wspierając się na informacji z magazynu „Flugzeug” kultywuje następnie mit o budowniczych niemieckich spodków w postaci kolektywu: Belluzzo–Schriever–Habermohl–Miethe, na szczególną uwagę w opracowaniu Mirandy zasługuje jego część „graficzna”. Całość omówionych przez hiszpańskiego „eksperta” projektów z rzekomej 
serii BMW Flügelrad „udokumentowana” jest bowiem bardzo precyzyjnymi szkicami wykonanymi dodatkowo w skali 1:72, co stanowi swego rodzaju ewenement w literaturze dotyczącej V-7. Teoretycznie mogłoby to sugerować wykorzystanie przez Mirandę jakichś oryginalnych dokumentów dotyczących projektów BMW Flügelrad, czemu jednak sam zaprzecza, pisząc, iż zostały one zniszczone w 1945 roku. W  jakim celu szkice niemieckich dysków opracowano zatem z użyciem skali i dlaczego akurat 1:72? Otóż jest to jedna z najpopularniejszych skal stosowanych w branży plastikowych modeli samolotów! Efekt jej wykorzystania przez Mirandę podczas opracowywania szkiców serii BMW Flügelrad sprowadził się do tego, że mit o V-7, będący wcześniej tematem różnych książek i artykułów, uzyskał pełnoprawną przepustkę do świata modelarstwa.


Obecnie na rynku modelarskim dostępne są m.in. takie modele, jak: BMW Flügelrad I V-1 oraz BMW Flügelrad I V-2 (w skali 1:71, czeskiej firmyPlanet Models), a także BMW Flugelrad III (w skali 1:144, firmy Unicraft). Wszystkie one w najdrobniejszych szczegółach wykonane są na podstawie opracowania Justo Mirandy, co zresztą jest zaznaczone przez wykonawców! Niektóre w swoich instrukcjach montażu posiadają nawet te same zestawy szkiców, co w publikacji Mirandy. Powyższe fakty jasno wskazują, że faktycznym celem Mirandy nie było docelowe potwierdzenie autentyczności całej legendy o V-7 (poprzez stworzenie jej „egzotycznej gałęzi” o nazwie: BMW Flügelrad), a jedynie poddanie pomysłu dla wykonania nowej serii plastikowych konstrukcji. Pomysł, sam w sobie nie nowy, bo wiele firm modelarskich tworzy modele konstrukcji, które nigdy nie powstały bądź mało przypominały oryginały. Można więc tylko wyrazić smutek, że we wspomnianych już instrukcjach montażowych modeli wzorowanych na pracy Mirandy brak stosownego sprostowania, iż konstrukcje te nie mają nic wspólnego z udokumentowaną historią lotnictwa. W zamian przy modelu BMW Flügelrad I V-1(firmy Planet Models) informacja głosi m.in.: Jednoosobowy prototyp z pierwszej serii Flügelrad, o oznaczeniu V-1, był zbudowany w 1943 roku, a swój pierwszy lot wykonał pomiędzy sierpniem i wrześniem na czeskim lotnisku Praga-Kbely.

W efekcie, przeglądając obecnie różne witryny modelarskie, a nawet strony poświęcone historii niemieckich projektów samolotów z okresu II wojny światowej obok opisów takich konstrukcji, jak Me 262 Schwalbe, Me 163 Komet czy Ar 234 Blitz znaleźć można również informacje o całej serii BMW Flügelrad.

Mit o niemieckich V-7, który przy praktycznie biernej postawie większości historyków lotnictwa rozrósł się na przestrzeni minionych 10 lat do rozmiarów zupełnie niebotycznych, wypacza jeden z najciekawszych fragmentów historii lotnictwa. Okres, w którym – co ciekawe – nie trzeba bynajmniej na siłę i za pomocą fałszywych przesłanek doszukiwać się informacji niezwykłych i zadziwiających, a jednocześnie w pełni wiarygodnych. Pozwalając na niekontrolowane rozprzestrzenianie się wyimaginowanych i bezpodstawnych rewelacji o V-7 oraz innych supertajnych broniach Hitlera, umniejsza się też faktyczne dokonania niemieckiej techniki lotniczej, z których część swoją pomysłowością i wizjonerstwem rzeczywiście wyprzedziła epokę, w jakiej powstała.

Wszystkich zainteresowanych dokładną i wieloaspektową analizą mitu o niemieckich dyskach autor odsyła do swojej książki Syndrom V-7, która w całości poświęcona została temu zagadnieniu.[11]